Pysie kochane!
Miałam straszny dylemat, nie mogąc się zdecydować, czy iść chronologicznie, czy raczej randomowo. Nie wszystkie historie z ostatnich dwóch-trzech lat pamiętać będę wyjątkowo dobrze, niektóre będą krótkie, inne znacząco przydługie. A jeśli już randomowo to... Od którego zacząć?! Zdecydować się trudno, gdy do opisania same perełki. Na rozpęd jednak postanowiłam zacząć od czegoś prostego. Poznajcie żeglarza.
Była wczesna wiosna, do mego przebudzenia jeszcze kilka miesięcy, ale zmęczona byłam i zła ostatnimi kilkoma akcjami i dla odmiany umówiłam się z kimś miłym, z miasta, w którym mieszkam, flow specjalnego na czacie nie było, no ale wiele rzeczy się wstępnie zgadzało, więc wybraliśmy się na piwo. Przybywam na miejsce! Chłopiec w moim wieku, wzrostu też mojego (no trudno, przeżyję, z łóżka bym nie wykopała przecież, ma fajne szerokie szczęki i ładny uśmiech w końcu), zaczynamy piwo i rozmowę. Tyle, że to w zasadzie nie jest rozmowa, ale wywiad! I to ja tu jestem dziennikarką! Fakenej. A kolega zdaje się przemawia przed kamerami, poziom tremy znaczący. Znacząco znaczący. Kolega patrzy się we mnie jak w obrazek, aż mi ciut niekomfortowo, i sam z siebie o nic nie pyta. Wygląda to tak - ja zadaję pytanie, on odpowiada. Ale nie pyta, co ja w tej kwestii, więc muszę się produkować w odpowiedzi na moje własne pytanie. Żagle, praca (u niego w zasadzie dwie prace i ZERO czasu wolnego w weekendowe wieczory i w tygodniu... niby kiedy mielibyśmy się spotykać ja się kurna pytam!), książki, muzyka. Ciągnę gada za język i ciągnę, gimnastykuję się, jaki tu temat następnie wymyślić, a może jakiś żarcik by tu... No nie da się. Odpowiedzi szybkie, krótkie, zwięzłowate... Po trzech godzinach jestem już tak wymęczona, że postanawiam jednak przerwać tę katorgę i nie zamawiać drugiego czy tam trzeciego piwa. Ale ale... trzeba zawołać kelnerkę, co by rachunek przyniosła. A kolega jest tak stremowany, że sam nie jest w stanie, i ja muszę temat ogarnąć. Serio. Choć wówczas jeszcze miałam lekkie objawy bycia sierotą, to i tak ja musiałam mieć więcej jaj w tej sytuacji. To w zasadzie smutny constans z facetami na mej życiowej drodze, nawet rozwieść się musiałam za dwoje, bo EX nie potrafił wydukać, czego chce, bo tak się bał. LOL. No nic, rachunek zamówiony, kolega pożegnany, wracamy do codzienności.
A w codzienności co? Ano jakieś sporadyczne smsy, które po jakimś czasie się urywają. Cóż, trudno, nic nowego, nic straconego. Ale nie myślcie, że temat się tu kończy, nie nie nie, tak łatwo to nie ma. Ze 3 miesiące później spotykam jaśnie żeglarza na przejściu dla pieszych w centrum idąc do metra z inną pierwszą randką (triatlonista nr2, do przeczytania przy innej okazji ;)). Nieznacznie się uśmiecham przechodząc, bo co mam zrobić? Świat jest mały, to pewnie nie pierwszy i nie ostatni raz, jak spotkam któregoś z moich randkowiczów. I pewnie myślicie - no, to już na pewno koniec! Haha, nic bardziej mylnego. Po pół roku dostaję smsa! O dziwo nie wywaliłam kolegi z kontaktów, ale że telefon wymieniłam, to nie mam historii smsów i w głowę zachodzę, kto zacz. Samo imię nic mi nie mówi, ze dwadzieścia minut się męczyłam, zanim sobie przypomniałam. A z czym żeglarz do mnie przychodzi? Ano z tym, że mu się śniłam, i co słychać, i może byśmy na kawę kiedyś skoczyli. No dobra, why not :) Może się chłopak ogarnął od tamtego czasu? Zobaczymy, dam mu szansę, taka kurde wspaniałomyślna jestem! Niech zna me dobre serce. To może w sobotę? Nie może. To może wtorek? Też nie może. No dobra, to w kontakcie. Piszę doń z wyjazdu służbowego, że może jak wrócę? A spoko, ale umówmy się po weekendzie, bo przed weekendem, to on nie wiem, co robi w przyszłym tygodniu. Aha. No dobra. Tośmy się umówili ;) Good talk!
Jaki z tego morał? Żaden! Może poza tym, jaka to jestem zajebista i wiszę im w pamięci miesiącami, śnię im się, przypominam, czkawką odbijam, a oni się wtedy odzywają, zagadują, badają teren. Może by tak piwo? A nuż się zgodzi, do cyca przygarnie, ciepłe mięciutkie ciałko ofiaruje... Żeglarzowi nie było dane zaznać nawet tego, a też wrócił. Aczkolwiek sam sobie i mi udowodnił, że jednak jest smutnym frędzelkiem, bo do drugiego spotkania nie doprowadził. Cóż mogę powiedzieć... Mam nadzieję, że znajdzie sobie kiedyś jakąś miłą, fajną, delikatną dziewuszkę, przy której nie będzie się rozklejał tak, jak ja wówczas rozklejałam się przy zdecydowanie męskich okazach pci przeciwnej.
Grażka
Komentarze
Prześlij komentarz