Przejdź do głównej zawartości

Z kamerą wśród zwierząt

Świat jest mały. Internety też. A świat apek randkowych jeszcze mniejszy. Owszem, posiedzisz tam miesiąc-dwa, to nawet nie odczujesz. Ale po czterech latach uwierzcie mi, znacie już nieźle ćwierć katalogu lokalnych singli. Ja część z tych twarzy rozpoznaję lepiej niż twarze sąsiadów z klatki! A po każdym zamknięciu konta i powrocie po jakimś czasie muszę się przeklikać przez morze tych samych profili. Pomyślicie - jakie to smutne, wciąż ci sami kolesie. Tak, też tak sobie myślę. Problem w tym, że oni na stówę myślą to samo o mnie ;)

Ale o czym ja to miałam? Aha. Weszłam ostatnio na twarzoksiążkę poprzeglądać, i patrzę ci ja, a tam koleżanka z podstawówki na wakacjach z jednym ze stałych bywalców Tindera. Oczom niedowierzam. Pamiętam, że rozmawiałam z nim ze dwa razy, ale koleś był kompletnie niezainteresowany i niekomunikatywny. Choć potencjalnie wydawał się całkiem do rzeczy, to najwyraźniej brakowało mi polotu. Co zrobić, nie będę udawać wysublimowanej inteligentki, skoro nią nie jestem ;) A on jest. Mimo to uśmiechnęłam się w duchu i pomyślałam - good for them! Niełatwo jest znaleźć kogoś dla siebie w tym wieku, gdy wszyscy zasuwają jak dzieci w chińskich fabrykach, gdy znasz już wszystkich kumpli swoich znajomych, i gdy egzystujesz w świecie upadłych ideałów i szerzącego się hedonizmu. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic do tego ostatniego, wszystko dla ludzi. Tyle, że ja w duchu jestem i staram się być daleka od niego, a jednak... Wieloletnie bycie samemu niestety wyzwala to nawet w tak ciepłych i miłych osóbkach, jak ja xD

Niemożliwe? A jednak! Coraz częściej, i coraz więcej. Dlaczemu? Myślę, że to taki mechanizm obronny. Bądź co bądź znam siebie wyjątkowo dobrze, lata wewnętrznych wycieczek, pracy nad słabościami, panowania nad własnymi myślami sprawiły, że wiem już dobrze, co i jak robię nie tak. Pozostaje praca nad sobą, nad tym, aby wyrwać się ze swoich nawyków i ciągot. Wiem, zastanawiacie się, co mam na myśli. Ano na myśli mam chęć przygarnięcia każdego "bezdomnego pieska o smutnych oczach". Pokłady empatii, chęć opiekowania się wszystkimi (byle nie sobą) bardzo często biorą górę. Dodajcie do tego to uczucie, które mnie najbardziej i najczęściej uwiera, czyli ziejącą lukę w miejscu osoby, z którą można dzielić radości i smutki, i macie przepis na wbicie się w relacje z kompletnie niewłaściwymi ludźmi z kompletnie niewłaściwych powodów. Kończycie wtedy spotykając się z chłopcem, koło którego nikt z najbliższych znajomych w życiu by was nawet nie postawił. Te chwile słabości trafiają mi się tak raz-dwa razy do roku. I w takiej właśnie chwili poznałam W.

Młodszy ode mnie dwa lata, z fajnym spojrzeniem na świat i ludzi, grający na gitarze, czytający książki... Wrażliwiec, na którego już po 3 tygodniach przelewałam całe tony czułości, głasków itd. To niby było spoko, niby dobre. Z drugiej strony, seks - masakra, dwa bieguny. W ogóle jeśli chodzi o osobowość i temperament byliśmy dwoma odrębnymi gatunkami, jak puma płowa i surykatka xD

A najlepsze jest to, że jak mu się odwidziało, to ja byłam załamana!!! Nie rozumiałam, jak może po tych 5 tygodniach koncertów, wyjazdów, poznawania znajomych itd., tak po prostu rejterować. Bo ofc sensownego wyjaśnienia się nie doczekałam, za to około 7 wzajemnie się wyklucząjacych powodów tak. To pięknie obnażyło, jak bardzo słabą jednostką jest, nawet nie potrafił określić, z czym ma problem (ofc ewidentnie ma go ze sobą :P). Ale to nie wszystko. Najbardziej mnie rozwaliło, jak się zarzekał, że ten Tinder to nie dla niego, a po 10 dniach już był na nim z powrotem... Słaby sprzedawca słabego bullshitu. I bez jaj, żeby powiedzieć wprost, co myśli. Weak.

No i ja to serio przeżywałam przez x dni! A z perspektywy czasu se myślę - co ja kurna w ogóle robiłam z tym człowiekiem?! W gruncie rzeczy nawet fizycznie mi się nie podobał. Nie miałam ochoty rzucić się na niego jak tylko go widziałam. Tłumaczyłam sobie wówczas, że to nie najważniejsze. A chuja... To jest zdecydowanie NAJważniejsze! Koniec i kropka. Bez tego ani rusz.

Serio, po ostatnim kolesiu (last week), który wydawał się ciekawy, ale nie był do końca w moim typie, tylko utwierdziłam się w przekonaniu - od dziś nawet nie gadam, jeśli już po zdjęciach nie jestem w stanie powiedzieć - I'd tap that. A potem jeszcze delikwent musi być w stanie dotrzymać mi kroku, zaapceptować mój tryb życia, i wziąć bez pardonu najwyżej na drugiej randce. Reszcie kandydatów już podziękuję, szkoda mojego czasu ;)

A puenta? Puenta jest taka, że w oczekiwaniu na właściwą osobę trzeba coś ze sobą robić, żeby nie chodzić po ścianach z powodu syndromu niedopchnięcia. Jak? Domyślcie się xD

Grażka

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czy to błąd?

Robaczki! Stoję sobie dziś w autobusie na moich 10 cm obcasach (auaaa!) i rozmyślam, że kurczę, nikt jeszcze nigdy nie zarywał do mnie w komunikacji miejskiej. A wiem, że się to zdarza naprawdę, słyszałam od najróżniejszych koleżanek, nawet nie dalej jak tydzień temu. Żadna tam legenda urbana, true story! Zatem muszę mieć straszny resting bitch face, bo jak tak o tym pomyślę, to zagadują do mnie tylko i wyłącznie, jak w kawałku Łony i Webbera, "pijani albo niedopici". Tyle, że mi nie w czytelnictwo się wcinają, a w odbiór muzyki różnoraki. Posłuchajcie! Tańczę sobie o 4 rano w klubie. Fazę mam przyjemną, uśmiech do twarzy przyspawany na stałe, jest mi błogo i myślę, że do 6 rano tak dojadę. Wtem! Materializuje się przede mną chłopiec i zaczyna do mnie podrygiwać, i zagaduje tak: - Aleeeż Ty jesteś ładna! Aż się przyjemnie na Ciebie patrzy. No miło, nie powiem, chłopiec aparycji przeciętnej, chuderlawy, ale coś w sobie ma. Tańczymy. Tylko to najwyraźniej nie wyst

Zaczynamy?

Drogie koleżanki, koledzy, drogie smutne frędzle! Przydałby się jakiś wpis tytułem wstępu. Zastanawiacie się pewnie, o co tu chodzi, co tu w ogóle robicie i że to strasznie długa noc była ;) Już wyjaśniam! Bo słów kilka by się pewnie przydało... Wychowano mnie, jak każdą inną grzeczną dziewczynkę, w duchu "poznasz kiedyś księcia z bajki, będzie wspaniały, razem spędzicie całe życie w dobrobycie, miłości i cieple domowego ogniska". Zdarzył się taki jeden (już w liceum), przepuścił przez maszynkę, wymemłał i wypluł po kilkunastu latach smutną, roztytą i koszmarnie zakompleksioną. W ten sposób zawitałam w jakże radosnym stanie, jak ja to nazywam, starorozwództwa (które, jestem niezmiennie i niezmiernie pewna, totalnie mi grozi). No bądźmy szczerzy! Perspektywa jakiegokolwiek romansu u roztytej, zakompleksionej laski, która w życiu spała tylko z jednym facetem (córciu, popatrz, mi się udało!) jest raczej znikoma. Ale ja postanowiłam mimo to szukać szczęścia. No bo co, w