Drogie koleżanki, koledzy, drogie smutne frędzle!
Przydałby się jakiś wpis tytułem wstępu. Zastanawiacie się pewnie, o co tu chodzi, co tu w ogóle robicie i że to strasznie długa noc była ;) Już wyjaśniam! Bo słów kilka by się pewnie przydało...
Wychowano mnie, jak każdą inną grzeczną dziewczynkę, w duchu "poznasz kiedyś księcia z bajki, będzie wspaniały, razem spędzicie całe życie w dobrobycie, miłości i cieple domowego ogniska". Zdarzył się taki jeden (już w liceum), przepuścił przez maszynkę, wymemłał i wypluł po kilkunastu latach smutną, roztytą i koszmarnie zakompleksioną. W ten sposób zawitałam w jakże radosnym stanie, jak ja to nazywam, starorozwództwa (które, jestem niezmiennie i niezmiernie pewna, totalnie mi grozi). No bądźmy szczerzy! Perspektywa jakiegokolwiek romansu u roztytej, zakompleksionej laski, która w życiu spała tylko z jednym facetem (córciu, popatrz, mi się udało!) jest raczej znikoma. Ale ja postanowiłam mimo to szukać szczęścia. No bo co, w życiu byłam na randce może z 3 facetami, i to jeszcze było w liceum, lol. Trzeba potrenować! Tym samym pół roku po rozstaniu z EX założyłam moje pierwsze konto na portalu randkowym. A po miesiącu długich nocnych dyskusji, często dość gorących, nastąpiło z mojej inicjatywy pierwsze i, oczywiście, ostatnie spotkanie z niejakim M. No i jebło. Oczekiwania po takim czasie online'owych dyskusji urosły do poziomu kosmicznego, a na spotkaniu nastąpiło zderzenie z rzeczywistością. Że się kompletnie wstydzę, nie potrafię sama z siebie zacząć jakiegoś tematu, że czuję się kompletnie onieśmielona obecnością tego mężczyzny (bo tak, był to mężczyzna, nie chłopak). Cóż, kontakt oczywiście zerwany, a ja tym samym rozpoczęłam trzyletni okres samych (z małymi wyjątkami) pierwszych randek.
Tak, zdaję sobie sprawę z tego, że w większości przypadków były pierwsze z mojej winy, bo parcie na manie kogoś miałam masakryczne. Całą sobą krzyczałam "nie chcę być sama!". To odstraszało. Skąd wiem? Bo raz czy dwa przyszło mi być po tej drugiej stronie i powiem Wam - nie jest to ni chu chu pociągające. Wręcz przeciwnie. Natomiast ja mimo wszystko się nie poddawałam. Zaliczyłam Zaadoptujfaceta, Tindera, Sympatię, na zmianę, w połączeniu i w dowolnych konfiguracjach, zawsze z 1-6 miesięcznymi przerwami. Przewaliłam tego pierwszorandkowego chłopa na pęczki. Taczkami niemalże. Nie zliczę. Zawsze z tym samym efektem.
Oczywiście z czasem zrzuciłam parę kilo, usportowiłam się, zaliczyłam okropną kurację izotekiem, powoli uczyłam się jak robić dobry makijaż, jakie ciuchy nosić. Zmieniłam pracę. Znajomych. Zainteresowania. I wykonałam jakąś okrutną orkę nad samą sobą, fizycznie i psychicznie, żeby na powrót stać się mną - a może tak naprawdę pierwszy raz w życiu? Kiedyś przeczytałam, że rozwód to prawie jak śmierć w rodzinie - tracisz kogoś bliskiego. I że trzeba czasu, żeby się po tym pozbierać. Po tak długim związku dwa lata wydawały się okresem dość logicznym, no bo jak tu się składać szybciej? Cóż... mi to zajęło trzy i pół. Tak, dokładnie. Po 2,5 roku byłam już dość blisko, zdarzyło się kilka bliższych relacji, ale blokada intymna była tak straszna, że sama kończyłam temat, zanim na dobre się zaczął. Ze strachu. Przed nieznanym... frędzlem XD Tak, dobrze widzisz, otóż szanowna autorka, czyli mua, miała stracha przez poznaniem drugiego wacka w swoim życiu. A co jak będzie taki, albo siaki, jak ja mam go dotknąć?! WTF. Kobieto. Libido ponad normę, a ta się kutasa bała. Well... Przyznaję się bez bicia, tak właśnie było. I to była ta najgorsza z moich blokad, z którymi musiałam się uporać...
No nic, pewnie wciąż się zastanawiacie, o co tu w tym wszystkim chodzi? Otóż chodzi tu o moją drogę od wtórnej dziewicy do wyzwolonej kobiety, ale także, a może przede wszystkim, o te wszystkie (w większości mentalne, ale zdarzyły się też i dosłowne) miękkie pałki, które spotkałam na swojej drodze. Enjoy!
Wasza Grażynka
Wasza Grażynka
Komentarze
Prześlij komentarz